poniedziałek, 30 czerwca 2014

Jak robić aby się nie narobić, czyli Mistrzostwa Polski.

Idź na trening! Dlaczego nie biegasz? Biegałaś? Coś się stało? Zaraz Mistrzostwa Polski a ty nie biegasz?! - dopytywała Mama.

     Tak właśnie wyglądał ostatni tydzień przed Mistrzostwami Polski.  Ciągły brak czasu na treningi z powodu pogromu nauki w szkole i ciągłe pytania Mamy czy poszłam, dlaczego nie idę na trening... To prawda, że ostatni tydzień przed MP przebimbałam, w zasadzie to nie, uczyłam się. Zrobiłam parę szybkich treningów kiedy miałam czas i siłę.
     Byłam tak bardzo przejęta nadchodzącymi zawodami że pewnej nocy miewałam tak okropny sen jaki mógłby się tylko śnić orientaliście. Mianowicie startując w sprinterskim biegu zrobiłam NKL ponieważ nie podbiłam puntku oraz w biegu średniodystansowym skręciłam kostkę i nie przebiegłam całego dystansu. Po tej nocy byłam jeszcze bardzie zestresowana.
    W piątek przed wyjazdem, wieczorem poszłam ze znajomymi, Pauliną i Mariuszem, na koncert "Młodych, Zdolnych". Zabawa przednia, koncert udany, ale czas jeszcze się spakować. Wróciwszy do domu, świętowałam imieniny Norberta (mojego brata). Czas na pakowanie znalazła się późnym wiczorem gdzie latałam jak poparzona po całym domu szukając wszystkich potrzebnych rzeczy, a samo pakowanie szło mi tak mozolnie, że aż wolałam oglądać jakeś głupie filmiki na YT.  Ostatecznie spać poszłam dość późno ale nie miewałam już koszmarów.
    Następnego dnia ok. godziny 8 mieliśmy wyjeżdżać ale... zapomniałam zabrać uszykowanego prezentu dla państwa Drągowskich oraz... badań lekarskich czyli ostatecznie wyjazd nastąpił gdzieś przed godziną 8:15, a 8:30.
   Kiedy dojechaliśmy na miejsce mogliśmy pochodzić troszkę po Starym Mieście i jeśli coś chcemy zjeść to teraz. Odłączyłam się od grupy spacerowiczów i poszłam swoją drogą. Dobrze trafiłam, bo akurat tam gdzie chodziłam, prowadziła moja trasa. Intuicja? Znalazłszy Paulinę i ferajnę poszliśmy posilić się jakimś makaronem. Zamówienie dłużyło się nieubłaganie, że ostatecznie o mało co nie spóźniliśmy się do Strefy zamkniętej, a rozgrzewkę zrobiłam tuż po zjedzeniu lunchu przez cały Stary Rynek aż do CZ.
Szybciutko przywitałam się ze wszystkimi których spotkałam w CZ i poszłam się przebierać. Ah, przy okazji do CZ zapomniałam butów. Coś czułam, że ten bieg nie będzie dobrym biegiem...

     Tuż po przyjściu do strefy startu nie chciało mi się nic... Najchętniej położyłabym się w cieniu na trawie i już tam została. Zaczęłam się rozgrzewać i myśleć o nieubłaganie nadchodzącym starcie. Teraz jeszcze było w porządku. Śmiało weszłam w przedstart, wcześniej jeszcze porozmawiałam sobie z miłym kolegą obsługującym przedstart. (powtórzenie, ale nie wiem jak inaczej to nazwać :p ) Dostałam w rękę mapkę rozgrzewkową i usłyszałam tylko, możesz już biec. To pobiegłam. W głowie zaczęły mi się plątać myśli jak powinien wyglądać bieg. Nic przez ten tydzień nie zrobiłam. Nie starałam się. To jest sprint. Nie lubię sprintów. Dobiegłam do startu.
 W tedy myślałam że zwymiotuję, była totalnie zdenerwowana.

 Moja minuta. 3.2.1.(włączam zegarek)  pi pi pi pi piiiiiiiiiiiiii i start.
"Teraz spokój w głowie. Najpierw głowa później nogi! "
Pierwszy, drugi, trzeci - banał. Poszło jak po maśle, albo nie bo nie lubię masła, poszło pięknie.
4.5.6.7.8.9. EJ ja tutaj chyba wszędzie byłam.
 "przepraszam!" "Przepraszam, biegnę" "Obsuń się!" i nic. Ci ludzie jacyś dziwni są. Krzyczę do nich, a oni ani drgną... To chyba przez nich straciłam najwięcej czasu.
 Ostatnie punkty trasy nie były jakoś wybitnie trudne. Dobiegłam. Kiedy szłam się zczytać, modliłam się, abym tylko nie miała NKLa.
 Patrzę i nie wierzę. Biegałam jako jedna z ostatnich zawodniczek i.. byłam trzecia! Ale na sprincie?! Przecież ja i sprinty to trochę jak Asia i polski, czyli połączenie bardzo kiepskie, bo nikt z naszej klasy nie lubi polskiego.
        Z wyniku byłam bardzo zadowolona! Nigdy nie stawiałabym na sprint...
 Szybki sms do Mamci nim ona sprawdzi wyniki "jestem trzecia!"



Później spokojne rozbieganie w Mistrzynią Kornikiem i łakoszenie przepysznych wypieków Oli i Oleja.



Pełna dumy i euforii poszłam spać nie myśląc o jutrzejszym biegu.


       Następnego dnia czekała na mnie trasa biegu średniodystansowego na 4km w gęstym, zielonym lesie.
Kiedy obudziłam się rano, a było ciężko, pomyślałam o tym co wydarzyło się wczoraj i co może wydarzyć się dzisiaj. "Co było wczoraj to było wczoraj, co będzie dzisiaj to się okaże.... Idź do toalety w końcu! " - pomyślała Ania po przebudzeniu.
Znów przedstart. Zdecydowałam się że nie będę robiła "wielkiej" rozgrzewki 30minutowej, jedynie przeznaczę te 10min przedstartu na rozgrzanie wszystkich potrzebnych mięśni. Skwar niemiłosierny. Pot leje się litrami, a ja staję na starcie. Znów 3.2.1 (włączam zegarek) pi pi pi pi piiiiiiiiii start.

    Pierwsze spojrzenie na mapę... i "co to do cholery jest ?! " Mapa w 70% pokryta zielonym kolorem... Zapowiadało się ciekawie. W głowie ciągłe powtarzanie "Tylko spokojnie !!". "Jak mam znaleźć koniec takiego krótkiego rowu w takim gęstym? " (6pk.) Przez pierwszą połowę trasy, w tym gęstym liściastym lesie, ciężko było się rozpędzić. Chodź Hewi mówi, że biegam jak czołg, to jeszcze nie opanowałam zgniatania drzewek przed przebiegnięciem. "Gdzie jest ten pieprzony 12pk?! " Tu nie ma rowu, tam nie ma rowu, co źle zrobiłam?! SPOKÓJ. Jest punkt! To teraz wielka luxTorpeda do mety. Niekontrolowany odchył na punkt ostatni, ale jest finish. Usłyszałam tylko jeden głosy, "Ania szybko, walczysz o srebro, SZYBKO! " Jak mam biec szybciej jeśli już nie mogę !?
       Przegrałam. Przegrałam srebro o 3" z Zuzą Wańczyk. (odegrała się po sprincie, gdzie wygrałam z nią 1" :P )
                        
Trzecie miejsce?! Zajebiście. Drugi bieg, drugi medal. Ładnie poszło!
Szybkie rozbieganie, ochłodzenie się pod natryskiem i pora na chill out przed bilbordem i śledzenie najlepszych seniorów!






Przed rozpoczynającym się sezonem postawiłam przed sobą pewne plany. Jednymi z nich były medale na Mistrzostwach Polski. Obojętnie jakie, ale aby były chociaż dwa. Udało się, chodź nie stawiałam na te zawody. Nie na te dystanse, a raczej na wrześniowy long lub nocny albo sztafetę. Jeden plan zrealizowany.
Jednym z wielu planów była również walka o miejsce na EYOC. Obstawiałam, że to nie będzie takie łatwe. Mamy w kategorii przynajmniej 6 zawodniczek które zawsze biją się o miejsce na podium. Było blisko, ale prawie robi wielką różnicę. Miałam słaby początek sezonu. (dwa biegi eliminacyje; O-GAMES klasyk i klasyk na KMP nie poszły mi najlepiej.) Jeden z planów - niezrealizowany.
Zobaczymy jak pójdzie kolejna realizacja tegosezonowych założeń.




Ale się rozpisałam... no no no!
Trzymajcie się ciepło!
Do zobaczenia na Wawelu!
Następny post --> Mistrzostwa Poznania, kiedyś tam :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz